Dwa zagle
niech tak zostanie...
w kawie, co w kuchni stygnie nie dopita
przelotny pocałunek, tak ostatni nagle
niedokończone rozmowy...
marzenia na niebie rozwarte
i telefony...
...dwa obwisłe żagle...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
30 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 | 06 |
07 | 08 | 09 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 | 31 | 01 | 02 | 03 |
niech tak zostanie...
w kawie, co w kuchni stygnie nie dopita
przelotny pocałunek, tak ostatni nagle
niedokończone rozmowy...
marzenia na niebie rozwarte
i telefony...
...dwa obwisłe żagle...
„Jutro wpadnę odwiedzić mojego synka,przepraszam-NASZEGO synka” –powiedział z ironią w głosie i tak po prostu odłożył słuchawkę.
Wrócił z tych swoich saksów.Co znowu wymyśli,żeby zatruć mi życie, zburzyć spokój budowany z takim mozołem...
I znowu moja mama upiecze tą cholerną drożdżówkę,którą on tak się zajada.Boże! Kiedy ta kobieta zrozumie,że nawet jej wspaniałe wypieki,pieprzone niedzielne obiadki nic nie zmienią? Łudzi się jeszcze,że stworzymy kochającą się rodzinkę.
Jak on ją zaczarował tym wprasowanym w twarz anielskim uśmieszkiem! Czasami mam ochotę krzyczeć –Mamo! Przejrzyj wreszcie na oczy! On mnie skrzywdził! Próbował...-Zresztą po co nawet tak myślę? Nigdy bym się na to nie odważyła...
Te trzy dni szybko miną.Muszą.Zagram swoją rolę bezbłędnie.Będę się kontrolować.Nie dam się wciągnąć w jego gierki.
Przyszedł nocą...
Przysiadł na brzegu łóżka...
Taki...o jakim marzyłam...
Jakiego rozpoznałabym w ciemności...
Po konturze jaśniejącym
w poświacie księżyca...
Nie śmiał mnie budzić,
patrząc tylko na tkaninę o kobiecych kształtach.
Wyciągnął dłoń...
Niemal dotknął mojej skóry...
Jego szept...wnikał głęboko,
pieścił czule...
Nagle...
złe wspomnienie zmąciło mój spokój...
Senna zjawa zniknęła...
Rozpłynęła się w przestrzeni
jak mgła goniona wiatrem...
Już świta...za godzinę,może dwie obudzi się moje maleństwo...Spróbuję się trochę przespać. Wyłączam komputer.Czas wrócić...Do „normalnego” świata...Na kilka godzin zapomnieć o istnieniu innych wirtualnych istnień...Przetrwać kolejny dzień...przeczekać...gdzieś w ukryciu...jak ćma oślepiona letnim słońcem...
Otwieram oczy.Jak zwykle sprawdzam telefon.Jak zwykle...nic.
Mrużę oczy patrząc w okno.Zapowiada się kolejny upalny dzień.Papieros,kawa,papieros, prysznic,papieros...Znowu pójdę z Jacusiem na spacer.Potem może na działkę...
Gdy go widzę,jaki jest spokojny i ufny,kiedy ssie mleko,ogarnia mnie fala ciepła...
Boże,dziękuję Ci za to maleństwo !
Te same czynności.Wykonywane machinalnie...bezmyślnie...
Już niedługo...
Noc zacznie kusić budzącymi się marzeniami,bezpieczną ciemnością,spokojem,zawodzeniem świerszczy...Muzyką ulatniającą się niczym gaz...odurzającą...
I znowu się upiję...nocnym życiem,zagryzając własnym cierpieniem...wymiotując łzami...
Nie ma nas!
Przerażająca oczywistość!
Tak ufnie patrzyliśmy w dal
i oto dziś mamy...
Przyszłość...bez przyszłości...