dla Was...
Magia świąt to dziecięca wiara w Świętego Mikołaja, spokojna rozmowa z bliskimi przy kominku, rozleniwiony telefon, zaspany budzik i śnieg, który nie jest utrapieniem...
Magicznych Świąt Bożego Narodzenia kochani ...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
28 | 29 | 30 | 01 | 02 | 03 | 04 |
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
Magia świąt to dziecięca wiara w Świętego Mikołaja, spokojna rozmowa z bliskimi przy kominku, rozleniwiony telefon, zaspany budzik i śnieg, który nie jest utrapieniem...
Magicznych Świąt Bożego Narodzenia kochani ...
Dziś wróciliśmy z mojego ukochanego Krakowa. Nie było tak jak kiedyś. Było zupełnie inaczej; pachniało zimą, świętami, obwarzankami. I kawa w małej cukierence „U Michalskich”... nigdzie nie smakuje lepiej. Jestem kochana i... kocham, pragnę i mam namacalną świadomość jego pożądania... Czy tak właśnie wygląda szczęście?
metafizykę twojego ciała
odkrywam wciąż na nowo
każdej nocy, kiedy głodne
sępy opadają tak nisko
dotykam twoją cielesność
czym prędzej umykam
w świadomość nadchodzącego
poranka, już nie boję się świtu...
Dawaj to, co masz,
czym jesteś.
nade wszystko dawaj siebie,
swoją opiekę, swoją pomoc,
swoje współczucie.
Dawaj póki czas,
póki masz co dawać,
póki masz rzeczy,
póki masz siły.
Póki stać cię na serdeczną troskę,
na współczucie,
na uśmiech i radość.
Dawaj swoją pomoc,
dawaj siebie samego...
...póki cię jeszcze trochę jest...
To już dziś. Wielki dzień... Jeszcze do niedawna budzący obawy, niepewność. Mimo to wyczekany, wytęskniony. Już się nie boję, nie zastanawiam się co mu powiem. Nie chcę myśleć, analizować, planować. Chcę czuć, móc wsłuchać się w siebie, w nas. Wykorzystać każdą minutę, sekundę, każde słowo, gest, spojrzenie, dotyk. Tylko tyle...
07:00 – pobudka, szybki prysznic, makijaż, kawa + papieros(y)...
07:40 – przebudzenie Jacka, akcja nocnik, ubieranie, śniadanie...
08:15 – wyjście (czyt. wybiegnięcie) z domu na przystanek...
09:00 – dostarczenie Jacka do mamy, krótka pogawędka, buziak...
09:20 – kolejna fascynująca podróż w autobusowym ścisku...
10:00 – 19:00 – catering
19:40 – odebranie Jacka od mamy, krótka pogawędka, buziak...
20:30 – wreszcie w domu; kolacja i kąpiel Jacka, czytanie bajek...
ok. 03:00 – przebudzenie i złość na siebie, że znowu opłynęłam usypiając Jacka, szybki prysznic, papieros(y), przegląd programów TV, odlot z pilotem w dłoni...
Tak mniej więcej wyglądało moich kilka ostatnich dni i jeszcze kilka kolejnych będzie tak wyglądać. Cieszę się, że Baśka zadzwoniła do mnie z tym zleceniem. Znowu czuję, że żyję! Uwielbiam to zamieszanie, wypełnienie dnia do ostatniej minuty, zmęczenie (nie znużenie!) i wreszcie szybkie zasypianie, bez natrętnych myśli, niespełnionych marzeń...
Żeby tak jeszcze udało się to pogodzić z moją tęsknotą za Jackiem. Cały dzień go nie widzę, zastanawiam się co robi w danej chwili, czy nie płacze, czy zjadł obiad, czym się bawi...
A we wtorek, już we wtorek(!) wraca Darek. I wiecie co? Czekam. Z utęsknieniem czekam...
Wczoraj byłam na poczcie (rachunki), kolejka ciągnęła się na jakieś 8 metrów... W okienku siedziała pani Ruda, która albo miała chorobę niespokojnych nóg, albo zapalenie pęcherza moczowego. Co chwilę wybiegała z drewnianej klateczki będącej jej miejscem pracy i znikała na zapleczu. (wolałabym, żeby tyleż samo energii wkładała w pracę, bo ludzi przybywało)
Stojący przede mną pan wybierał 80 (!) kart pocztowych "koniecznie z Mikołajem" oraz tyle samo znaczków "takich, wie pani, z chmurką i gwiazdkami" – i pańcia znowu znikła na zapleczu...
Stojących za mną dwóch nastolatków omawiało szczegóły swoich randek z tą samą "czarodziejką": "A robiła z tobą to...?", "Kurde jakie pończochy miała..." Jakoś nie przejmowali się tym, że ich rozmowę słyszeli wszyscy.
Zaczynało mi się robić niedobrze od nadmiaru wrażeń; Temperatura ciał i pomieszczenia, zapach perfum, wody kolońskiej, wypity przez kogoś wczoraj alkohol, zapach Albatrosów, L'Mów i innych. Skutkiem oczekiwania i obserwacji krew szybciej krążyła w żyłach...
Przy sąsiednim okienku "tylko do znaczków i kart" (którego istnienie najwyrażniej nie było wiadome Panu od 80 kartek pocztowych...) stała pani i lizała znaczki pocztowe. Zastanawiałam się dlaczego lizała te znaczki migdałkami. Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak głęboko wkładał sobie do ust kawałek znaczka. Możliwe, że była głodna a klej smakował jej wyjątkowo (niektórzy podobno z niedoboru minerałów w organizmie jedzą kredę czy inne paskudztwa). A może te znaczki to nie były znaczki pocztowe, tylko znaczki nasączone czymś innym niż klejem... Pani oddawała się tej czynności z lubością, jakby stosunek oralny ze znaczkiem w pomieszczeniu wypełnionym czterdziestoma osobami był dla niej czymś w rodzaju ekshibicjonistycznej przyjemności. Jęzor w kolorze sinoczerwonym wysuwał się niemal na brodę a grube paluchy pchały do gardła kolejne kawałki papieru...
Potem Pańcia przepchnęła się energicznie przez tłum w kierunku skrzynki pocztowej, gdzie pojedynczo zaczęła wsuwać koperty z naklejonymi już długo ślimaczonymi przez nią znaczkami. Blondyna z okienka "tylko od znaczków" pracowicie tapirowała grzywkę : "z rachunkami proszę do okienka obok..." Ruda z "mojego" wiła się jakby miała owsiki, a jej koleżanka Blondyna kończyła czynności fryzjerskie... Ludzie przestępowali z nogi na nogę...
Mijała czwarta i byłam zniecierpliwiona blisko czterdziestominutowym czekaniem na swoją kolej... poza tym nie powinnam była się rozglądać, bo przede mnie wcisnęła się Pani Głębokie Gardło. Na moją uwagę odnośnie jej "pomyłki" co do lokalizacji końca kolejki (początek kolejki z końcem się pańci pomylił, coś najwyrażniej było w tych znaczkach) prychnęła zniecierpliwiona "jacy ci ludzie teraz nieuprzejmi..."
Paru menelików obstawiało Totolotka... Blondyna tapirowała grzywkę po raz nie wiem który...
A ja zastanawiałam się, czy moje dziecko jeszcze nie wpadło w histerię zaniepokojone długą nieobecnością mamy.
Na deser mogę jeszcze dodać, że mieszkańcy mojego bloku potępili mnie za "nie przyjęcie Różańca w czwartek" (proboszcz pewnie zrobi to samo jak przyjdzie „z kolędą”)
Cóż, takie życie... :-)