Tak sobie myślę... Moja droga do pracy za biurkiem była równie kręta jak wspinaczka na szczyt niejednego potentata finansowego. Począwszy od ekspedientki, poprzez bileterkę, modelkę ( nie nie panowie, nie bielizny -odzieży skórzanej ), szatniarkę, kucharkę, kelnerkę, barmankę, parkingową by wreszcie zabłysnąć intelektem zbierając jagody i mchy w Szwecji. Większość zawdzięczam kolejnym interesom mojego brata, które rozkręcał. Nie powiem, nauczyło mnie to trochę pokory. Nauczyło też doceniać każdy kolejny krok bliżej celu. I pomyśleć, że wszystko tylko po to, żebym teraz sprzątała w angielskiej szkole czy przedszkolu, albo sortowała owoce w jakimś Morisonie. Żegnajcie długie, wypielęgnowane pazurki... To się nazywa kariera w szołbiznesie! ;)
Mimo wielu, naprawdę wielu wątpliwości wreszcie się zdecydowałam. Wyjeżdżam. Za 1,5 miesiąca dołączę do Darka i do mojego brata. Przeżyłam łażenie po bagnach i inwazję gigantycznych rozmiarów przeróżnych robali, wypasionych w dziewiczych lasach Szwecji to i z flegmatycznymi Angolami sobie poradzę!
Chyba...
Żałuję, że neostrady zabrać ze sobą nie mogę. Lada dzień nie będę jej miała w ogóle, bo i po co skoro mnie tu nie będzie. Zapobiegawczo już teraz usilnie namawiam Darka na zakup jakiegoś „laptoka” czy cóś i załatwienie internetu. Nie wiem kiedy będzie mi dane znowu tu wstąpić, dlatego proszę, trzymajcie kciuki i pamiętajcie o mnie troszeczkę ;)
Całusy i gorące pozdrowienia kochani!