perwersyjnie o...
Wczoraj byłam na poczcie (rachunki), kolejka ciągnęła się na jakieś 8 metrów... W okienku siedziała pani Ruda, która albo miała chorobę niespokojnych nóg, albo zapalenie pęcherza moczowego. Co chwilę wybiegała z drewnianej klateczki będącej jej miejscem pracy i znikała na zapleczu. (wolałabym, żeby tyleż samo energii wkładała w pracę, bo ludzi przybywało)
Stojący przede mną pan wybierał 80 (!) kart pocztowych "koniecznie z Mikołajem" oraz tyle samo znaczków "takich, wie pani, z chmurką i gwiazdkami" – i pańcia znowu znikła na zapleczu...
Stojących za mną dwóch nastolatków omawiało szczegóły swoich randek z tą samą "czarodziejką": "A robiła z tobą to...?", "Kurde jakie pończochy miała..." Jakoś nie przejmowali się tym, że ich rozmowę słyszeli wszyscy.
Zaczynało mi się robić niedobrze od nadmiaru wrażeń; Temperatura ciał i pomieszczenia, zapach perfum, wody kolońskiej, wypity przez kogoś wczoraj alkohol, zapach Albatrosów, L'Mów i innych. Skutkiem oczekiwania i obserwacji krew szybciej krążyła w żyłach...
Przy sąsiednim okienku "tylko do znaczków i kart" (którego istnienie najwyrażniej nie było wiadome Panu od 80 kartek pocztowych...) stała pani i lizała znaczki pocztowe. Zastanawiałam się dlaczego lizała te znaczki migdałkami. Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak głęboko wkładał sobie do ust kawałek znaczka. Możliwe, że była głodna a klej smakował jej wyjątkowo (niektórzy podobno z niedoboru minerałów w organizmie jedzą kredę czy inne paskudztwa). A może te znaczki to nie były znaczki pocztowe, tylko znaczki nasączone czymś innym niż klejem... Pani oddawała się tej czynności z lubością, jakby stosunek oralny ze znaczkiem w pomieszczeniu wypełnionym czterdziestoma osobami był dla niej czymś w rodzaju ekshibicjonistycznej przyjemności. Jęzor w kolorze sinoczerwonym wysuwał się niemal na brodę a grube paluchy pchały do gardła kolejne kawałki papieru...
Potem Pańcia przepchnęła się energicznie przez tłum w kierunku skrzynki pocztowej, gdzie pojedynczo zaczęła wsuwać koperty z naklejonymi już długo ślimaczonymi przez nią znaczkami. Blondyna z okienka "tylko od znaczków" pracowicie tapirowała grzywkę : "z rachunkami proszę do okienka obok..." Ruda z "mojego" wiła się jakby miała owsiki, a jej koleżanka Blondyna kończyła czynności fryzjerskie... Ludzie przestępowali z nogi na nogę...
Mijała czwarta i byłam zniecierpliwiona blisko czterdziestominutowym czekaniem na swoją kolej... poza tym nie powinnam była się rozglądać, bo przede mnie wcisnęła się Pani Głębokie Gardło. Na moją uwagę odnośnie jej "pomyłki" co do lokalizacji końca kolejki (początek kolejki z końcem się pańci pomylił, coś najwyrażniej było w tych znaczkach) prychnęła zniecierpliwiona "jacy ci ludzie teraz nieuprzejmi..."
Paru menelików obstawiało Totolotka... Blondyna tapirowała grzywkę po raz nie wiem który...
A ja zastanawiałam się, czy moje dziecko jeszcze nie wpadło w histerię zaniepokojone długą nieobecnością mamy.
Na deser mogę jeszcze dodać, że mieszkańcy mojego bloku potępili mnie za "nie przyjęcie Różańca w czwartek" (proboszcz pewnie zrobi to samo jak przyjdzie „z kolędą”)
Cóż, takie życie... :-)
No i czekam na Ciebie,bo tak tu pusto...
:*
Kolęda? Ja też nie przyjmuję a sąsiedzi i tak mnie nie cierpią ,bo nie mówię im \"dzień dobry\" :]
Jak moglas rozanaca w czwratek nie przyjac??? Ty chyba Boga w sercu nie masz!!!
;P
Spij dobrze i oby znaczki Ci sie nie snily :*
Dodaj komentarz