Jesień zagościła na dobre a mój organizm zachowuje się zupełnie tak, jakby właśnie nadeszła wiosna. Jestem pełna energii, witalności, tryskam dobrym humorem. Być może dlatego, że nagle urodziło się tyle spraw do załatwienia i znów czuję się potrzebna, aktywna, funkcjonująca na wysokich obrotach i wreszcie skuteczna. Czuję się nie tylko jak matka, ale przede wszystkim jak kobieta. I ta kobiecość chyba najmocniej domaga się swoich praw, praw natury…
Moje wyostrzone zmysły i bujna wyobrażnia flirtują z ciałem i duszą. Kolejny łyk porannej kawy smakuje prawie tak jak namiętne pocałunki a głos mężczyzny z radiowej reklamy brzmi niczym bezwstydny szept kochanka. Wszystko dokoła wprawia mnie w ten cudowny, błogi stan. Każdy powiew wiatru pieści twarz, szyję, dekolt. Każdy promień słońca emanuje ciepłem męskich ramion. Przypadkowy dotyk nieznajomego w autobusowym ścisku i zapach jego wody toaletowej sprawia, że po moim ciele przebiega zmysłowy dreszcz. Nawet wieczorny prysznic jest źródłem miliona dotąd niezauważalnych doznań i odczuć.
Ten „stan” trwa od kilku dni i tak naprawdę wcale nie chcę, żeby przeminął. Jest mi z nim dobrze. Nie zamierzam uspokajać zmysłów, panować nad reakcjami ciała. Wreszcie przypomniałam sobie jak to jest - czuć się tak cholernie kobieco, tak sexy. Teraz nie potrzebuję już niczego, ale co potem? Co, kiedy zapragnę czegoś więcej, zapragnę spełnienia…?