...(prawie) anielsko
Przy pierwszym porywie wiatru, z miastem u stóp rozpostarłam skrzydła. W pióra chwytając powietrze uniosłam się nad światem. Lekki ruch skrzydłem i łapię ciepło słońca, potem ślizgam się na wietrze. Lekko, zwinnie i dostojnie.
Stąpając na skrawkach chmur, oddałam się rozkoszy. Przestrzeni i wolności.
Potem składam skrzydła, zwijam. Spadam coraz to niżej, szybciej wiedząc, że za chwilę znowu złapię w nie powietrze. Zawisnę nad światem, kilka metrów nad zieloną trawą...
A kiedy jestem już coraz niżej, chcę rozpostrzeć ramiona - nie mogę. Coraz trudniej. Walczę, silę się i żyły dudnią mi przerażeniem. Minuta po minucie odliczam metry do płaszczyzny ziemi... Gdy świadomość przedarła się, dusząc oddech przez chwilę spadania, poczułam podłogę. Uderzyła mnie w tyłek, minuty zamieniając w ułamek sekundy rzeczywistego świata...
Nawet nie krzyknęłam zdziwiona...