okno na strychu
Cholerny upał! Jestem chyba jedną z niewielu osób nieznoszących palącego słońca czy leżenia plackiem na rozgrzanym piasku. Nie powiem, kąpiel w jakimś jeziorku jak najbardziej, ale potem zaraz szukałabym ogromnego drzewa, żeby się ukryć w jego cieniu.
To skandal, żeby nawet tkwiąc w bezruchu odczuwać piekielny gorąc! Na szczęście lato już się kończy…
Żeby tak choć jedna chmurka na krótką chwilkę przykryła słońce… A tu nic. Nieskalany błękit nieba. Piękny widok. Jak dla mnie nadający się jedynie na pocztówkę z wakacji.
Deszcz. Letni deszcz… Dobrze pamiętam to uczucie –bose stopy, nagie ramiona i orzeźwiające krople spływające po rozgrzanym ciele…mmm…rozkoszne doznanie.
Burza. Uwielbiam burzę! Pioruny, błyskawice rytmicznie rozświetlające niebo. I wiatr. Wszechwładnie miotający drzewami. I… niedomkniętym oknem gdzieś na strychu… Zupełnie jak ze mną, z moimi uczuciami. Tak sprzecznymi ze sobą, ze mną! Kogo słuchać –duszy, serca, rozsądku? Jestem zmęczona wędrówką po ślepych uliczkach. Tylko to uchylone okienko jakoś tak kusi nieznanym, wabi nadzieją…
A po burzy nie ma nic. Tylko cisza. Czasem pojawia się jeszcze tęcza. Może kiedyś pospacerujemy po niej. Ja i mój anioł…