UKŁAD
Przestała pić, zadbała o dom, o siebie. Ale nie zrobiła tego dla niego. Dla kogoś innego. Odeszła. Nie, to jemu kazała odejść, bo przecież musiała się gdzieś podziać z małym Kubą i kolejnym ( nie jego) dzieckiem w drodze. A on? Gdzie do cholery on miał pójść?! Jej już to nie obchodziło.
Tym razem najpierw zadzwonił i spytał czy możemy pogadać. Od razu domyśliłam się, że chodzi o jego małżeństwo a raczej o to, co z niego zostało.
Nie musiał nic mówić. Dobrze wiedział, że może u mnie „przezimować”. Były długie wieczory, niekończące się rozmowy. Robił zakupy, niekiedy sprzątał ( ! ) a nawet gotował. Chętnie zajmował się Jacusiem i wyganiał mnie na aerobik czy do koleżanek na pogaduchy.
Z czasem zaczęliśmy nieżle funkcjonować w tym dziwnym układzie.
Dochodził do siebie. Znów zaczął się uśmiechać i zarażać swoim specyficznym poczuciem humoru. A ja? Czułam się wspaniale! Doceniona, pokłócona z samotnością, ISTNIEJĄCA.
Któregoś wieczoru przyniósł mi kwiaty, kupił wino i mówił, ciągle mówił. O podwyżce, kupnie auta, przeprowadzce, o nadziei i o… miłości. Dlaczego mi to powiedział?! Wcale tego nie chciałam! Nie wiem czy za sprawą wina, muzyki czy jego słów dałam się ponieść nastrojowi i pozwoliłam wygłodniałym zmysłom na szalony taniec…
Rano uciekłam. Tak po prostu. (na szczęście Jacuś niewiele rozumiał a długi poranny spacer najwyraźniej mu służył) Musiałam to sobie poukładać. Przecież nasza wieloletnia przyjaźń tej nocy nabrała zupełnie innego znaczenia. Więcej. Przestała być przyjaźnią. Miliardy pytań kołatało się w mojej głowie tylko żadnej odpowiedzi.
Kiedy wróciłam już go nie było. Zostawił kartkę na jeszcze ciepłej poduszce- Mam trasę. Wrócę, jeśli tylko mi na to pozwolisz.
Wrócił. I został.
Sprawę postawiłam jasno. Nie lubię niedomówień. Wiedział, że go nie kocham. Wiem, to żadne usprawiedliwienie. Osiągnęliśmy swoisty rodzaj porozumienia. A co najważniejsze stabilizację, poczucie bezpieczeństwa. Tylko… czy tym można zastąpić miłość? To ogromna odpowiedzialność wziąć na siebie czyjeś szczęście. Muszę i chcę dać radę! Tyle przeszedł. Należy mu się wreszcie trochę spokoju i poczucia przynależności do kogoś, współistnienia. Mi też jest to potrzebne. Nie chcę, żeby myślał. że poświęcam się dla niego, bo tak nie jest. Przecież dobrze nam ze sobą. Czego chcieć więcej?
...Oprócz... miłości, której co dzień jego oczy szukają w moich...