Wiara,nadzieja,miłość...
Który to już raz wyszedł z domu bez słowa.Nie miał siły by trzasnąć drzwiami,nie miał już siły wdawać się w kolejną awanturę...
Zaczynało już świtać kiedy dobijał się do drzwi.Leniwie zwłekłam się z łóżka i otworzyłam.Stał tak,w kałuży skapującej z niego wody.Twarz blada,bez wyrazu,oczy...nie wiedziałam czy to łzy czy deszcz.
-Idż do łazienki,zaparzę kawy-podałam mu ręcznik i poszłam do kuchni.
-Przepraszam...-wydukał i pośpiesznie zamknął za sobą drzwi.
Jak się potem okazało chodził po pustych ulicach,nie zważając na deszcz,pogrążony w myślach,pogrążony we własnej rozpaczy.
A miało być tak pięknie,tak różowo!Po ostatnim razie obiecywała mu,że się zmieni,że znowu będzie jak kiedyś.Ludzie jaka jestem wściekła!!!On ciągle jej wierzy,ciągle ma nadzieję.To wszystko,jak twierdzi,z miłości...
Tak bardzo chcę mu pomóc.Ale nie jak teraz-dorażnie,ofiarowując nocleg,rozmawiając,pocieszając.Chcę działać!Tak konkretnie ale on swoją wiarą i miłością do niej związuje mi ręce...Do cholery!Zależy mi na tym człowieku,zależy mi na jego szczęściu.Jest mi tak bliski jak rodzony brat.W pewnym sensie zastąpił mi go.
Czuję się taka bezradna!
Dodaj komentarz