w ukryciu
A jutro znowu założę sobie maskę. Moją ulubioną. Tą, która ukryje mnie przed światem, przed ludżmi i przed ich przeszywającymi spojrzeniami. Będę silniejsza, będę miała nad nimi przewagę, bo bardzo dobrze schowam uczucia i siebie. Siebie taką, jaką jestem teraz…zmęczoną, bezbronną i słabą...
Był środek lata. Stanąłem kiedyś przed lustrem ubrany jakbym jechał na biegun północny w skafander, grube rękawice, czapkę i oczywiście szalik. W sumie tylko było widać moje oczy, ale i temu zaradziłem zakładając okulary przeciwsłoneczne. Zielone. Tak żebym świat widział na zielono. W końcu zielony to kolor życia. A potem chciałem dotknąć kwiatu na łące i ni chuja się dało poznać jego faktury. Koloru nie widziałem, a zapachu nie czułem bo nos zakrywał skafander i jedyne co czułem to zatęchły zapach potu. Pociłem się bowiem co nie miara. Te ubrania chyba ważyły tonę. I z każdym krokiem stawały się cięższe. W końcu wróciłem do domu. Opadłem z sił. Przyjechał lekarz i chciał mnie zbadać. Nie dało się. Tak byłem opatulony, że nie miał jak mnie zbadać! Tragedia. Zatem wiłem się tak na podłodze w agonii, tłumacząc sobie, że to ubranie dla mego dobra jest. W końcu umarłem. Dopiero koleś w kostnicy mnie rozebrał, a
Dodaj komentarz