pożegnanie
Już tak dawno nie dawał żadnego znaku życia, że prawie zapomniałam o jego istnieniu i niesmaku po „nalotach”, którymi uwielbiał mnie zaskakiwać.
- Cześć piękna – ten głos rozpoznałabym wszędzie, o każdej porze dnia i nocy.
- Czego chcesz? – wysyczałam.
- Kiedy mogę wpaść?
Struchlałam. W jednej sekundzie powrócił strach o Jacka, niepewność. Czego mógł chcieć tym razem?
- Spokojnie. Nie zakłócę rodzinnej sielanki, chcę się tylko pożegnać z synem i… z tobą (…)
Miałam zaledwie piętnaście minut, żeby doprowadzić się do porządku i ukryć pod grubą warstwą pudru ślady prawie nieprzespanej nocy. Że też akurat teraz musiało mnie dopaść jakieś choróbsko! Nie chciałam okazać przed nim najmniejszej słabości. Nie przed nim.
Przywitałam go, jak zawsze, starannie wyćwiczoną marsową miną. A on… zaskoczył mnie totalnie. Przyniósł kwiaty. Nadal pamiętał jak uwielbiam frezje i ich zapach… Jacuś przyglądał mu się tylko,kurczowo trzymając mnie za rękę. Szybko jednak się oswoił przekupiony wielkim wozem strażackim i workiem słodyczy.
- Co u ciebie? – spytałam podając kawę – Kiedy wróciłeś?
I pokazał mi obrączkę. Opowiedział o ślubie, weselu, nowej pracy i kolejnym wyjeżdzie. Tym razem na stałe. Z każdym jego słowem czułam coraz większą ulgę i nadzieję na spokojną przyszłość. Przyszłość bez niego. Miałam ochotę ucałować Monachijkę, która go usidliła!
Nie byłam już taka spięta. Potrafiłam, jak kiedyś, NORMALNIE z nim rozmawiać. Wychwalałam umiejętności i zdolności Jacusia, opowiadałam o jego wybrykach i ulubionych potrawach. Gdzieś między ogórkową a galaretką truskawkową zauważyłam, że dziwnie mi się przygląda.
- Przepraszam.
- Ale… za co?
A jednak. Musiał i tym razem wrócić do naszego rozstania i tego wszystkiego, co wydarzyło się tuż po nim. Ale dziś nie mówił jak zawsze, zupełnie inaczej i brzmiało to tak szczerze i prawdziwie, że uwierzyłam w każde słowo okazanej skruchy. I co więcej zapominając o jego grożbach, próbach zastraszenia, nagabywania poczułam współczucie. Współczucie dla zagubionego człowieka i całym sercem życzyłam mu jak najlepiej.
- Jak sobie radzicie…no wiesz…finansowo…? – spytał nagle.
- Dobrze wiesz, że niczego od ciebie nie chcę, nie potrzebuję! – odparłam szybko – poza tym już trochę póżno, muszę wykąpać Jacka, położyć go spać…
Nie wiem czy tylko mi się wydawało, czy naprawdę widziałam jego zaszklone oczy kiedy przytulał do piersi naszego synka…
- Mogę...? – szepnął i nie czekając na odpowiedź objął mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu.
- Pachniesz tak samo jak kiedyś, „white musk” prawda?
Skinęłam tylko głową nie mogąc wykrztusić słowa.
- Dbaj o małego i o siebie. I lepiej idż do lekarza zamiast brać to świństwo – powiedział wskazując pustą torebkę po fervexie.
„Ta jego cholerna spostrzegawczość!”- pomyślałam zamykając drzwi…
\"Nigdy nie chodź spać w gniewie\"
i staram sie to realizować. Chodź kurwa czasem boli. No ale do kogo reklamacje? Przecież nie do autora cytatu :)) buziaki dla małego :**
Dodaj komentarz