...geneza życia...
Idąc ulicą mijam tysiące ludzkich trosk. Mijam nowotwory, bóle głowy, zwykły katar, mijam miłość, przyjaźń, zakłopotanie, zagubienie, głupotę… Mijam herosów sprzed lat, pijanych, brudnych i śmierdzących.
Mijam przemoc… męża – kata, żonę – niewolnicę. Mijam uśmiechnięte dziecko, trzeci dzień bez jedzenia, złodziei, narkomanów, zwykłych ludzi.
W autobusie przede mną siedzi staruszka, modląca się, żeby umrzeć, żeby skończyła się jej męka. Staruszka, na pozór, ciesząca się długim życiem.
Za mną mężczyzna owinięty w smród alkoholizmu, nieogolony, zaniedbany… Gotów wybaczyć okrutna zdradę żonie, byleby tylko wróciła do domu, byleby przestał być tak bardzo samotny…
A inni? Co myślą, gdy ich widzą?
Poczciwa babunia i ponury typ. A tak naprawdę to dwa smutki, dwie kręte drogi, biegnące obok mojej drogi, obok innych. Nie współistniejące, jednak widoczne i coś znaczące.
Każdy ma swoją historię… Nikt nie rodzi się alkoholikiem, tak, jak nikt nie rodzi się starcem…
Ludzie spotykani na ulicy-samotni w tłumie..ehh
PS.Ciekawe co byś pomyślała mijając na ulicy mnie zupełnie mnie nie znając ;)
Dodaj komentarz